top of page
Search

Od pierwszego spotkania czułam, że jest wściekły na przeszłość. Jeśli już postanowił spojrzeć w ludzkie oczy, to tylko nieufnym wzrokiem. Na początku obydwoje trzymaliśmy do siebie dystans, ale z czasem coraz częściej mnie odwiedzał.

Nazwałam go Cynamon.

Miał rudą sierść, poza tym wyglądał jak każdy jeden pies w Indiach. Genetyczna ewolucja zrobiła tam swoje: długie łapy zapewniają szybki bieg, prężny ale nie rozbudowany korpus potrzebuje minimum jedzenia, krótka i gęsta sierść to maksymalna ochrona przed skwarem. Ta budowa ciała zdaje się być najlepsza na przetrwanie w tamtych warunkach. Cynamon był klasycznym wizerunkiem psiego indyjskiego wyglądu.


“How are you?”, “Jak się masz?”, “Co u Ciebie słychać?”, to pytania, które się zadaje znajomemu w krajach, w których wcześniej żyłam i bywałam. W Indiach, by okazać serdeczność, ludzie najczęściej pytają “Did you have breakfast?”, “Czy już coś dziś jadłaś?”.

To miejsce na Ziemi jest pełne kontrastów. Obok skrajnej biedoty, mieszkającej na zaśmieconej ulicy, przejeżdżają Bentleje. Pseudonamioty, zbudowane ze starych bilbordów, otoczone są pięciogwiazdkowymi hotelami. Mężczyźni podczas pracy na niby-rusztowaniu, ryzykowali życie za miskę ryżu, by bogaci mogli nabywać kolejne apartamenty z wielkimi lodówkami.

Psy, podobnie jak ludzie, najcześciej dzielą tę pierwszą rzeczywistość. W ciągu kilku miesięcy widziałam kilkanaście tęgich psów i kilkanaście tysięcy tych cierpiących przez głód i choroby.


Gdy pierwszy raz zobaczyłam CDS, otoczone murem i pilnowane przez stróża osiedle willowe, byłam pod wrażeniem tego miejsca, pełnego pięknych domów, okolonych zielenią palm i kolorami kwiatów. Wszystkie ogrody były zadbane; indyjskie kobiety odpowiedzialne za porządek, tzw. cleaning ladies, spędzały godziny siedząc na trawie, wyrywając jej zbyt długie źdźbła.

Lubiłam tam spacerować, choć było coś smutnego w tym pięknie: pustka. Zaledwie kilka domów pozostało zamieszkałych, między innymi ten, w którym ja się zatrzymałam. Pozostałe były zamknięte, pokryte zieloną wilgocią wiatru, przemierzającą jedynie kilkaset metrów od Zatoki Bengalskiej. To dzięki niej roślinność bujnie rosła, zaś domy szybciej niszczały. Połamany płot lub wybita szyba były sygnałem, że od kilku lat w większości tych domów nikt już nie mieszka. Mimo to zachowały urok i regularnie wzdychałam do wielkich, okrągłych tarasów, witrażowych okien, basenów, wyobrażając sobie, że właśnie staję się właścicielką któregoś z tych architektonicznych cudów.


Na osiedlu było bardzo dużo psów, mieszkało ich tam więcej niż ludzi. Utworzyły sie małe watahy, a każda z nich miała swojego przewodnika. jedną z nich rządził Butter. Stanowczy, ale łagodny szybko zyskał wierność reszty watahy. Zanim przyleciałam do Indii, Butter już tam był. Przychodził na teren willi grafików z nadzieją na obiadowe resztki. Cynamon, pies samotnik, też sie tam od czasu do czasu pojawiał. Na początku on i Cynamon walczyli między sobą o terytorium i ludzką uwagę, lecz później zaczęły się tolerować, a nawet spędzać razem czas. Nigdy jednak przy misce z jedzeniem, tam nagle zaczynała się brutalna walka. Trudno rozkwitać przyjaźni w nieprzyjaznym otoczeniu.


Cynamon często towarzyszył mi w tych okolicznych spacerach. Inne psy, watahami szwędające się wszędzie po osiedlu, nie akceptowały go, bo był zadziorny i chciał dominować.

Rudzielec utknął tam w samotności. Ja także. Zamknięta za murami ogrodzonego osiedla, we wsi położonej trzydzieści kilometrów od miasta… Zostaliśmy sami więc daliśmy więc sobie nawzajem towarzystwo. Ta potrzeba bliskości wzmocniła naszą więź. Wiem jednak, że przede wszystkim był mi wierny za regularną miskę jedzenia.

Tak czy inaczej, obydwoje czuliśmy się sobie potrzebni.

Wiedziałam, że niedługo opuszczę to miejsce. Co się wtedy stanie z Cynamonem? Jak zdobędzie pożywienie? Inne psy z CDS go nie tolerują, teraz brygadą rządzi Butter. Gdyby postanowił opuścić mury CDS, psy z zewnętrznego świata szybko go zagryzą. Jedno jest pewne: pies zostanie zdany na siebie.

Może byłoby lepiej dla niego, gdybym nie ingerowała w jego życie? Czy zbudowałby swoją pozycję wśród innych kundli? Może miłością wyrządziłam Cynamonowi krzywdę?


Indie bez motoru lub samochodu to klatka. Szczególnie, gdy mieszka się poza miastem, tak jak w moim przypadku. Na motor pakują się całe rodziny, nieraz po 4-5 osób. Przewożone są butle z gazem, żywy inwentarz jak kozy czy barany, wszelkie towary ze sklepów... Przykryci plastikowymi kolorowymi kubłami, stertami przeróżnych warzyw i owoców, liśćmi bananowca… czy choćby chmarą dzieci, kierujący motorem często są ledwie widoczni.

Pierwsza moja próba prowadzenia skutera po kilku metrach zakończyła się porażką. Minęło sporo tygodni zanim miałam następną okazję spróbować prowadzić dwukołowca, tym razem z powodzeniem. Jednak do tego czasu moja swoboda była mocno ograniczona. Najczęściej jeździłam jako pasażerka na motorze lub skuterze. Uwielbiałam to. Miałam wtedy możliwość przyglądać się Indiom z bliskiej perspektywy, niemal uczestniczyć w codziennym życiu mieszkańców. Obserwowałam wielość kolorów sari i szarość stert śmieci, biedę i przepych, sklepiki zbudowane z niczego i luksusowe hotele oraz tłumy ludzi na ulicach, otoczonych wszędobylskimi krowami. I oczywiście psami.


Tego dnia jechałam z Anandem na motorze, wiózł mnie na umówione spotkanie biznesowe. Jechaliśmy jak zawsze tą samą drogą szybkiego ruchu, otoczoną stertami śmieci. Wśród nich zobaczyłam ją i w sekundzie poczułam ból w splocie słonecznym. Wiedziałam, że umiera, oddychała szybko a z pyska sączyła się krew. Zapewne uderzył ją samochód. Nie raz widziałam psy w koszmarnym stanie, w Indiach to normalne. Lecz tym razem ból był zwielokrotniony: ona była w zaawansowanej ciąży. Razem z nią umierało sześć czy siedem szczeniąt, a obok niej stał pies, niemożny świadek cierpienia.

Zamarłam. Anand jechał dalej. Szybkie sekundy, zbyt szybkie, by podjąć jakąkolwiek decyzję.

Czułam się bezradna. Co zrobię, jeśli się zatrzymamy? Dobiję ją i wyciągnę z brzucha małe? Nie byłabym w stanie tego zrobić. A nawet jeśli, co potem zrobię ze szczeniakami? Nie mogłam ich wziąć ze sobą, właściciel domu wyrzuciłby mnie razem z nimi. Wciąż jechaliśmy. A ja tam utknęłam. Razem z nią. Obraz, który widziałam ułamek sekundy wkradł się w czaszkę na długi czas i nie chciał z niej wypełznąć.


Siedziałam na werandzie, jak co noc. O tej porze Indie są przyjemnie ciepłe, zmierzch przynosi odpoczynek po ciężkim i lepkim od potu dniu. Gdy wciąż rozmyślałam o tragicznej scenie,Cynamon spał obok. Może jednak nie tylko ja, ale też i on, miał szczęście, że się spotkaliśmy. Choćby nawet na tych kilka miesięcy jego żołądek i serce odnalazło spokój.


Autorka: Monika Skarzyńska (Mo Green, www.pinkhat.live)

11 views0 comments

Recent Posts

See All

Kto Ja?

MADURAJ

bottom of page