Spotkanie
Lubię ciszę. Najczęściej tkwię w monologu własnych myśli, jak większość śmiertelników, więc gdy nadarza się okazja na bezdźwięk przypominający ten, którego właśnie doświadczam, stapiam się z nim w jedno. Słyszę jedynie szum własnej krwi i syk ciśnienia w zwojach mózgowych. Takiej ciszy długo wcześniej nie zaznałam, jeśli w ogóle kiedykolwiek. Spotykam ją tutaj co wieczór i spędzamy razem czas, aż do świtu.
Siedzę w fotelu, zatopiona w półmroku sali kominkowej i wpatruję się w okna, pochłaniajace czerń nocy. Wyglądają jak obrazy Marka Rothko, regularnie rozwieszone na ścianie muzeum, powściągliwe w kolorze a jednocześnie wibrujące niekończącym się życiem. Oprócz tej czerni, widzę odbijający się w szybach subtelny blask języków ognia z kominka, wijących się powoli w rytm ciszy po całym wnętrzu sali. Mam wrażenie, że właśnie ona, spośród dwudziestu kilku innych pokoi, jest sercem tego dwustuletniego dworku. To zapewne tutaj, tuż przy kominku, wieczorami przez dziesięciolecia gromadziły się różne rodziny, by porozmawiać o przemijającym dniu. Głosy umarłych zamilkły dawno temu, wieczorami w dworku jestem tylko ja i moje wyobrażenia o tych, którzy kiedyś tu byli.
Kilka dni temu miałam okazję obejrzeć osiemdziesięcioletnie fotografie tego miejsca. Mimo że był to czas, gdy świat po raz drugi rozszalał się w wojennej histerii, ze zdjęć emanuje surrealistyczny spokój. Na kilku z nich uśmiechnięci ludzie wpatrują się w tafle stawów, do tej pory są zdobiące duży ogród, na innych ktoś właśnie podjechał saniami zaprzężonymi w konie, na wciąż istniejący podjazd, przed główne wejście dworu. Za podjazdem widać okrągły różany klomb, po środku którego dawniej stała rzeźbiona fontanna. Klomb jest, ale bez rzeźby i z uśpionymi listopadową porą kwiatami. Na jednej z fotografii widziałam te same frontowe drzwi, ozdobione drewnianą sztukaterią, skryte w cieniu sześciu kolumn, które teraz ja codziennie mijam. Przysiedli przy nich elagancko ubrani członkowie rodziny, by zapozować do zdjęcia. Może tego dnia świętowali jakieś wydarzenie? Na wielu zdjęciach widać miłość tych ludzi do natury. Ktoś delikatnie przytula się głowy ogiera, ktoś inny głaszcze psa, w tle stoją ule lub spacerują koty. Nie wiem, kto mieszkał tu przed nimi i kto po nich, ale oni na pewno kochali to miejsce.
Dzięki tym zdjęciom zobaczyłam jedynie mały skrawek historii dworu. Nietknięty przetrwał zarówno pierwszą jak i drugą wojnę Światową. Pamięta wiele pokoleń, wiele twarzy, narodzin i śmierci, wspomnień przeplecionych miłością i cierpieniem. Na pewno rodziły się tu dzieci, ktoś umierał, płakał, oczekiwał, marzył. W czasach komuny i nieco potem była tu szkoła. Przez ostatnich kilkanaście lat stał opustoszały, teraz nowi właściciele skutecznie ożywiają jego ducha. To dzięki nim tu trafiłam.
Gdy podchodzę bliżej okien, od wschodniej strony widzę pomarańczowe szyby odległych domów, migające w czerni jak gwiazdy w otchłani wszechświata. Po zachodniej stronie rozciąga się szeroki horyzont, przykryty polami i łąkami, gdzieniegdzie ozdobiony meandrującym strumieniem. Przecina go także wąska piaskowa dróżka, zbaczająca na prawo, przy której, pomiędzy dwoma drzewami, stoi dwumetrowy, już nieco spróchniały krzyż. Prowadzi ona do innej wioski, niewidocznej, bo położonej za dalekim wzniesieniem. Wiem, że ten widok tam jest, obudzi się wraz ze słońcem, tymczasem pochłonęła go atramentowa noc. Widzę jedynie czarne kształty potężnych ogrodowych drzew, oświetlonych aurą książyca. Ich korony wyglądają w ciemności jak ogromne dyskutujące postaci, zaskoczone magicznym czarem, odbierającym możliwość ruchu.
Wpatrywanie się w czerń i przysłuchiwanie się mojemu krwioobiegowi, przerwał nagle sygnał Skype`a, jedynego połączenia ze światem zewnętrznym przez ostatni tydzień.
-Cześć, Kochanie, how are you? - usłyszałam głos Gavina. Tylko z nim mam tutaj zdalny kontakt.
-Dobrze - powiedziałam odwzajemniajac jego ciepły uśmiech - działam w swoim tempie, na razie wszystko według planu.
Po kilku rutynowych pytaniach o samopoczucie, czas w pracy i relaksu, zaproponowałam Gavinowi zwiedzenie wnętrza dworku z kamerką w laptopie. Zaczęłam od niedużej sali, w której godzinami skaczę po rusztowaniu z pędzlem w ręku.
-Widzisz, Gav? No, tak to wygląda. Jak sądzisz, pasują te kolory do ultramarynowych ścian? -Zapytałam, kierując ekran laptopa na udekorowany aniołami i kwiatami sufit.
-Wow, super, amazing.
Uśmiechnęłam się. Uroczy Gav. Czuję, że mnie kocha i wiem, że ceni moje malarskie zmagania. Blask jego oczu, pełnych miłości, zawsze porusza we mnie tęsknotę za jego bliskością. Odruchowo przytuliłam mocniej laptopa.
-Myślę, kochanie, że spędzę tu jeszcze dwa tygodnie, na pewno zdążę do Ciebie dołączyć przed końcem roku.
Wyszłam z niebieskiego pokoju z anielskim sufitem i ruszyłam w stronę oliwkowo-zielonej sali gdzie spędzam godziny po pracy.
-Widzisz kominek? Zapytałam, a potem przekręciłam komputer z kamerką o sto osiemdziesiąt stopni, nie ruszając się z miejsca, by w ekranie Gavina pojawił się duży ciemnobrązowy fotel.
- Tu przesiaduję wieczorami. Czasem tylko ja, czasem w towarzystwie książkowych bohaterów, odwiedzam z nimi równoległe światy.
Na fotelu leżał mój sweter i książka Carlosa Castanedy. Zawsze gdy czytam którąś z jego książek, czuję jak bardzo ich przekaz wplata się w moje życie. Niezmiennie od lat wrzucam jedną z nich w plecak, gdy wybywam gdzieś na dłużej.
Ruszyliśmy dalej, ja i wirtualnie prawdziwy Gav. W jednej ręce trzymając laptopa, drugą otworzyłam dwuskrzydłowe drzwi, prowadzące do karminowych, bliźniaczo podobnych sal, połączonych po środku szeroką amfiladą. Dawno temu w jednej z nich stało pianino, widziałam je na starej fotografii. Zapaliłam światło, które rozlało się po czerwonokrwistych ścianach, udekorowanych przy suficie bogato zdobioną sztukaterią. Zobaczyliśmy zabytkowy stolik i sofę, pełną wyszywanych kwiatów. W całym domu nie ma jeszcze zbyt wiele mebli, ale te, które już są, robią spore wrażenie. Wspólnie powzdychaliśmy nad świetnie zachowanym kredensem z rzeźbionymi jak na barokowym ołtarzu motywami.
Zgasiłam światło i karmin znów zamienił się w mrok, podążający tuż za moimi plecami. Minęliśmy przechodnią jadalnię, żółtą i jasną jak słoneczny poranek, z której szklane drzwi otwierają się na ogród, inne prowadzą do kuchni. Niewiele czasu spędzam gotując, mimo że kuchnia jest przyjemna i dobrze urządzona. Na mgnienie oka pokazałam ją Gavinowi i ruszyliśmy dalej, ku kolejnym drzwiom, otwierającym się na wątle oświetlony długi i wąski korytarz. Z niego jedne z kilkorga drzwi prowadzą do pokoju gościnnego. Teraz były one przymknięte a w ich zamku tkwił klucz. Stojąc na przeciwko nich kontynuowałam pokaz, gdy nagle połączenie zostało zakłócone.
-Hej Gav, jesteś? Coś przerywa, chyba zasięg mi pada - Gav, zamieniłeś się w piksele…
Mój wzrok utkwił na machającym się komplecie kluczy tkwiącym w drzwiach, których nawet nie zdążyłam dotknąć. Spojrzałam w ekran laptopa, Gav zniknął. Przeniosłam wzrok jeszcze raz na wciąż machające się klucze.
Zaatakowała mnie nagła fala strachu. Najpierw uderzyła w żołądek, potem w serce i mózg. Mała rzecz, malutka ale jakoś dziwnie się poczułam. Zawróciłam do kuchni. Usiadłam przy stole, na którym stała lampka, rozświetlająca wnętrze. Spróbowałam ponowić połączenie z Gavinem, udało się już po kilku minutach. Utraciliśmy je tylko na ten jakże kluczowy, jeśli się tak mogę wyrazić, moment. Zjadłam kolację w jego towarzystwie, dzieląc się tym co się właśnie wydarzyło. Jego opanowana reakcja również i mi się udzieliła. Mimo to nie chciałam już zwiedzać kolejnych pięter i strychu. Postanowiłam, że dziś pokażę mu już tylko mój pokój na piętrze.
Każdego ranka, zanim na dobre otworzę powieki, schodzę do kuchni po czarną herbatę. Tym razem cieszyłam się bardziej niż zwykle, że zaczął się dzień.
Usłyszałam, że w kuchni już krząta się Justyna, nieco wcześniej niż zwykle. To jej szczupłą śniadą twarz widzę tu każdego poranka jako pierwszą. Czarne długie włosy, zawsze uczesane podobnie, związane z tyłu. Uśmiech i życzliwość, zmieszana ze zmęczeniem to jej stały wyraz twarzy. Polubiłyśmy się.
-Cześć, Moniś - uśmiechnęła się jak zawsze serdecznie - jak ci minęła noc?
- Hej Justynka, w porządku - wypowiedziałam pierwsze dziś słowa - chociaż...
Przez chwilę wahałam się, czy opowiedzieć jej tę dość groteskową sytuację z kluczami, które nie wiadomo dlaczego bujały się w drzwiach - ...wczoraj miałam interesujacy wieczór.
Spojrzała z zaciekawniem.
Opisując dość szybko w kilku zdaniach, co się wydarzyło, uśmiechałam się półgębkiem, chcąc w ten sposób zbanalizować i tak już banał, nie ujawniając jak istotny stał się dla mnie. Przez chwilę miałam wrażenie, że ta krótka opowiastka wydała jej się niedorzeczna, bo popatrzyła na mnie dziwnym, zawieszonym wzrokiem. Gdy tylko skończyłam mówić, wróciła do swoich obowiązków. Nie minęła jednak minuta, gdy się odezwała:
-Nie wiem, czy powinnam ci powiedzieć, że... - zaczęła zdanie, wahając się bez kokieterii. Stanęła tyłem do mnie, jakby chciała ukryć wyraz twarzy.
-Coś o malunku? - zupełnie nie wiedziałam, czego się spodziewać.
-Nic o pracy. Cholera, teraz będziesz myśleć, co? - podeszła do mnie i popatrzyła mi w oczy.
-Będę. Mów - odwzajemniłam spojrzenie.
Usiadłyśmy przy stole, popijając herbatę.
-Niektórzy mówią, że tu straszyło - rzuciła zdawkowo - Ale już jest w porządku. Były egzorcyzmy i się uspokoiło - Tym razem ona chciała coś zbanalizować, chroniąc mnie przed potencjalnym strachem. Już wiedziałam, że jej zawieszony na mnie wzrok znaczył coś zupełnie innego, zapewne wtedy zaczęła rozważać, czy wspomnieć mi więcej o tym miejscu czy nie. Za moim stoickim wyrazem twarzy skryłam mieszankę podekscytowania, ciekawości i rodzącego się lęku przed samotnymi nocami. Nie chciałam, by poczuła, że mogę się przestraszyć jej opowieści. Potrzebowałam wiedzieć więcej. Zachęciłam ją więc spokojnie, by mówiła dalej.
-Zauważyłaś, że jedno okno w karminowej sali jest zamurowane? - spytała, siadając naprzeciwko mnie przy stole, tym razem wpatrując się we mnie przenikliwie.
-Nie.
-Pojawiała się w nim regularnie dziewczynka. Ale nie ma okna, nie ma dziewczynki.
Justyna bacznie obserwowała, jak przyjmuję te nawiedzone historie. Zachowałam zimną krew i subtelny uśmiech. Zadałam jej jeszcze kilka pytań, na które nie znała odpowiedzi.
-Spytaj Jagody, mieszka w pobliskiej wsi. Będzie tutaj jutro. Ja tu dojeżdżam, ale ona na pewno wie więcej.
W ciągu dnia wyszłam na zewnątrz. Przyjrzałam się fasadzie domu od wschodniej strony. Rzeczywiście, jedno okno wygląda jakby było zamurowane. Uniosłam głowę do góry i uświadomiłam sobie, że moja sypialnia, mój azyl, jest dokładnie nad tym nieistniejącym oknem. Mimo że dwór ma ponad dwadzieścia pokoi, ja śpię dokładnie nad miejscem, gdzie podobno lubiła ukazywać się istota z przeszłości.
Po południu, jak co dzień, zostałam sama. Malowałam dłużej niż zwykle. Potem zjadłam obiad, który przygotowała dla mnie Justyna, wzięłam prysznic i rozpaliłam w kominku. Usiadłam w fotelu z książką z jednej i laptopem z drugiej strony. Ten wieczór także spędzam w ciszy, ale tym razem jest ona ciężka i niepokojąca. Przestałam jej ufać. Niepokój zastąpił błogość. Mimowolnie nadmiernie pilnuję siebie, czuwam i nasłuchuję. Jednocześnie chcę się zmierzyć z tą rzeczywistością, by lepiej poznać swoje lęki, spotkać siebie w zewnętrzno-wewnętrznej ciszy, nawet jeśli jest niewygodna. Poza tym, wolę wiedzieć, czy jest się czego bać. Cokolwiek by to miało być, z tego lub innego świata.
Wierzę, że istnieją niewidzialne byty wokół nas. Zabłąkane dusze przeszłości, świadome światło i mroczne byty, istoty z innych wymiarów. Nie prowokuję ich do konfrontacji, tak jak nie zaczepiam nieznanych mi osób na ulicy. Wielu ludzi twierdzi, że doświadczyło niewytłumaczalnego zjawiska; jedni spotkali bliską osobę tuż po jej śmierci, inni mieli dziwne przeczucie zanim się coś wydarzyło, ktoś widział więcej niż normalnie ludzkie oczy mogą zobaczyć, czy poczuł mocniej niż na co dzień serce zwykłego śmiertelnika czuje. To co niewytłumaczalne także jest prawdą. Czasem pytania zostają bez odpowiedzi. Można je zadawać, ale każda na nie odpowiedź będzie jedynie próbą odnalezienia prawdy. Jestem przeciwnikiem zamykania się w kokonie ignorancji twierdząc, że tylko to co namacalne i wytłumaczalne jest prawdziwe.
Czy ja czuję się gotowa na tego typu doświadczenia? Czy w ogóle można być gotowym na spotkanie czegoś lub kogoś nie z tego świata? Na usłyszenie dźwięków z przeszłości? Czy ten samotny czas w wielkim domu to przygotowanie mnie do jakiegoś wydarzenia?
By rozproszyć ciężar ciszy, piszę swoje wspomnienia lub czytam “Dar Orła”. Nie jestem zaskoczona, że po raz kolejny słowa tej książki jak na zawołanie wpasowały się w moją teraźniejszą sytuację. Na jej stronach mentor Castanedy, Don Juan, tłumaczy mu jak kontrolować strach. Mówi mu, że istnieje mnóstwo niewytłumaczalnych dla zwykłego śmiertelnika zjawisk, które mogą go przestraszyć na śmierć. Życie jest dla każdego próbą poskromienia strachu. Klarowna obserwacja rzeczywistości oraz kontrolowanie jej drogą serca, to próg dla duszy, by przeszła do kolejnego poziomu świadomości. Oto moja lekcja na ten moment.
Każdy dom ma swoje dźwięki. Ten ma ich bardzo niewiele. Nic nie skrzypi, nie chrobocze w rurach czy ścianach. Lodówka pracuje bardzo cicho i stoi wystarczająco daleko, by jej w ogóle nie słyszeć. Jedynym dźwiękiem jest sporadyczne skwierczenie ognia w kominku. Czasem po wiejskiej drodze przejeżdża samochód, ale jego odgłos zamienia się w nikły szum, bo drogę dzieli szeroki na ponad sto metrów pas ogrodu, porośnięty krzewami i drzewami. Poza tym w mroźne listopadowe wieczory i noce prawie nikt tędy nie przejeżdża. Łatwo jest więc wyłowić w tej głębokiej ciszy każdy niespodziewany dźwięk. Tej nocy zatrzymał mnie głośny szelest z zewnątrz, dobiegający tuż zza głównych drzwi wejściowych.
Bezruch. Palpitacja. Nasłuchiwanie.
Hałas powtórzył się kilkukrotnie. W końcu podeszłam do drzwi. Duża płachta folii, którą przykryte było drewno na opał, wirowała zerwana przez silny wiatr. Łamał ją i wykręcał na wszystkie strony.
“Strach ma wielkie oczy, dlatego czasem warto w nie głębiej spojrzeć” - pomyślałam. Przekonałam się, że są to moje oczy, nieadekwatnie wielkie do sytuacji.
Odetchnęłam.
Moja czujność co noc się wyostrza szczególnie w momencie, gdy przed pójściem spać mam pogasić wszystkie światła w pomieszczeniach. Wówczas rozpościeram ciemność, która odbiera mi odrobinę komfortu, wymoszczonego na fotelu w sali kominkowej. Światło pali się jedynie na zewnątrz przy głównym wejściu oraz w domu na schodach, prowadzących do piętra z pokojami gościnnymi, w tym także do mojego. Odczuwam ulgę, gdy mijam kolejny korytarz i zatrzaskuję za sobą drzwi mojego pokoju, ostatniego na piętrze.
Podczas kilku ostatnich nocy, leżąc w łóżku, wsłuchuję się w uderzenia mojego serca, upewniając się, czy to nie jest przypadkiem dudnienie czyichś kroków. Szmer nocnego wiatru zamienił się w szamotaninę duchów. Czuję, że nawet przez sen czemuś się przysłuchuję. I tak do świtu. Jeszcze było czarno w pokoju, gdy obudził mnie stukot.
Puk. Pauza. Puk puk.
Już sama nie wiem, czy to są prawdziwe dźwięki, czy to moja wyobraźnia. Przestałam ufać swoim zmysłom. W każdym razie zamarłam. Utknęłam pod kołdrą w skulonej pozycji. Wyrwanie mnie ze snu na dobre zajęło mojemu ciału jedynie kilkanaście sekund. Serce zaczęło mi bić szybciej. Bałam się poruszyć, by nie sprowokować CZEGOŚ do ponownego zapukania, wkroczenia… do czegokolwiek. Kurtyna wyobraźni znów ruszyła w górę. Zobaczyłam sceny z filmu o Emily Rose, przerażenie na jej twarzy. Obiecałam sobie, nie oglądać nigdy więcej horrorów, dość prowokowania w mojej głowie obrazów, siejących zamęt.
Chciało mi się pić, woda stała kilka metrów dalej, na stole, a ja wciąż leżałam w bezruchu. Odważyłam się jedynie sięgnąć po telefon, który leżał tuż obok na krześle. Sprawdziłam godzinę: 4.30. Po mniej więcej kwadransie udało mi się opanować abstrakcyjne lęki na tyle by zasnąć. Z suchym gardłem.
Czy mogę się dosiąść? - spytałam Justynę i dwie miejscowe kobiety, które pomagają jej od czasu do czasu w domu i ogrodzie. Właśnie miały przerwę na odpoczynek podczas drugiego śniadania.
-Oczywiście - powiedziała miło Justyna.
Usiadłam tuż obok niej i jednocześnie naprzeciwko Jagody. Maria, starsza kobieta, z miłym wyrazem twarzy, zdawała się być nastawiona na słuchanie.
-Jagoda, opowiedz Monice więcej mrocznych tajemnic o tym miejscu - powiedziła bez ogródek Justyna
-Ja nic nie wiem.
-No dawaj, śmiało - zachęcała ją.
Nie jestem pewna, czy rzeczywiście uważała, że niewiele wie, czy może nie chciała mówić. W końcu zapytałam, przerywając przedłużające się droczenie.
-Dlaczego jedno okno w tym budynku jest zamurowane?
-Mówi się, że dawno temu, nikt nie wie dokładnie kiedy, zamurowana została tutaj dziewczynka - zachęcona pytaniem, jak za dotknięciem magicznej różdżki, Jagoda zaczęła opowieść - To okno jest zaślepione od dawna. Nikt dokładnie nie wie od jak dawna.
Mimo że Jagoda siedziała na wprost mnie, prawie nie patrzyła w moją stronę. Zerkała na Justynę. Nie wzbudzała mojego zaufania, ale te historie nie są jej. Ona przekazuje tylko to, co jest mówione w okolicy, wieloletnią historię, w którą się wierzy albo nie. Trzymałam dystans do wiejskich opowieści, mimo to byłam ich ciekawa.
-W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych była tutaj szkoła - kontynuowała Jagoda - część nauczycieli nocowała w dworku. Słyszeli bryczkę, podjeżdżającą pod główne wejście i wiele innych dziwnych odgłosów. Podobno dokładnie o północy. Niektóre dźwięki dochodziły ze strychu. Jest jeszcze w okolicy i pobliskich wsiach kilka osób, które wiedzą coś więcej na ten temat.
-A, jest jeszcze krzyż przy polnej drodze - rzuciła, chcąc podtrzymać atmosferę rozmowy. Niewiele potrzebowała motywowania, by powiedzieć wszystko, co wie.
-Który krzyż? - zapytałam - ten duży, wciśnięty między dwa wysokie drzewa?
-Właśnie ten.
“Miejsce moich spacerów” - pomyślałam.
-Pilnuje go diabeł - stwierdziła.
-Jak to, diabeł pilnujący krzyża? To nielogiczne - zmarszczyłam brwi.
-W dawnych czasach był zwyczaj zakopywania skarbów przy kapliczkach i przydrożnych krzyżach. Łatwiej było potem je odnaleźć. Może sobie diabeł jeden z nich przywłaszczył.
- Przydałby się nam wykrywacz metalu - zażartowała Justyna.
- I diabłów - dodałam.
Dwa kolejne pustelnicze wieczory i noce w wielkiej milczącej czerni minęły mi pośród regularnych bezdechów i otwartych szeroko oczu. Cała ta sytuacja zdaje się być dla mnie być tak samo absurdalna, jak i ważna. Irracjonalne jest nasłuchiwanie, czy potencjalny duch dziewczynki, właśnie gdzieś nie płacze, wypatrywanie, czy się czasem nie pojawi wciśnięta w któryś kąt domu, okrwawiona lub zamanifestuje się jako zamurowany szkielet. Do pokoju gdzie jest okno, w którym ponoć ktoś ją widział, prawie nie zaglądam. Czuję się zmęczona samą sobą i ciszą. Z drugiej jednak strony zaczęłam jeszcze głębiej przyglądać się kilku aspektom mojego życia. Ile za moimi decyzjami kryje się nieuzasadnionego strachu? Na ile pozwalam wtargnąć historiom i obawom innych ludzi na obszar moich decyzji? Czego obawiam się teraz? Wiem, że czasami pochłania mnie zwątpienie, podparte dekadenckimi wizjami o przyszłości. W obawach łatwiej zgubię kontakt ze sobą.
Postanowiłam stawiać wyraźniejszą granicę między tym, co prawdziwe i temu co wynika z moich imaginacji. Uwaga. I świadomość. Bez lęku lub z lękiem pod kontrolą.
Po kilku pełnych skupienia, ciszy i rozmyślań wieczorów, dzisiejszy postanowiłam spędzić w innej atmosferze. Gdy już rozpaliłam w kominku i salę otulił przyjemny nastrój, włączyłam muzykę i zaczęłam tańczyć. Moim ruchom towarzyszyły jedynie kołyszące się płomienie ognia. Potem do tańca wplotłam śpiew. Na całe gardło, pełną mocą. Nieczęsto trafia mi się taka przestrzeń do tańca i taka akustyka do śpiewu. Być może dziś wieczorem obudzę duchy, które dołączą do moich pląsów. Różne światy i pokolenia spotkają się w jednym miejscu, przełamując schematycznie ustalone granice.
Czułam, że docieram do mojego osobistego progu, procesu oswajania strachu, przyglądania się jemu, kalkulowania i mierzenia, na ile jest uzasadniony a na ile zawładnęły mną abstrakcyjne obawy. Z każdą nutą przeskakiwałam jak po pięciolinii do kolejnego etapu osiągnięcia samokontroli. Zaczęłam trzeźwiej przyglądać się miejscu pełnego domniemanych lub prawdziwych zjaw. W ciągu tych zaledwie kilku dni zdałam sobie sprawę, ile bezpodstawnego strachu kreuje moja wyobraźnia. Pozostawienie go na moment gdzieś między nutami, pozwoliło mi nabrać do niego dodatkowego dystansu.
Samotne noce, wizyta “egzorcystki”, a raczej miejscowej szeptuchy, jakieś trzydzieści lat temu, zapewne nie tylko wiele narodzin ale i śmierci w tym starym dużym dworku, to są pewne fakty, które pobudzają wyobraźnię, rzucają ziarno niepokoju między moje myśli. Ja z tego jednego ziarnka podejrzeń w ciągu kilku dni zebrałam hektary strachu.
Każdy kolejny z kilku następnych wieczorów jest coraz łatwiejszy. Przestałam reagować na najmniejsze przypadkowe dźwięki palpitacją serca, drżeć przed grozą, której nie ma. Cisza znów staje się dla mnie bardziej przychylna. Krok po kroku w uważnej obserwacji swoich myśli, wyobraźni a także faktów, odbudowuję spokój. Znowu poczułam się gotowa, by pomedytować. W półmroku, które stworzył ogień, usiadłam na podłodze, na przeciwko kominka. Wpatrywałam się w płomienie lub przymykałam oczy.
Podczas medytacji, energia czakr harmonizuje się, skupia w jednym miejscu. Ułatwia to połączenie z Uniwersalną Energią. Wówczas człowiek jest bardziej podatny na odmienne doznania, otwiera niewidzialną bramę na przyjście tego, co nieznane. To “nieznane” może mieć różne oblicze, zarówno piękne jak i przerażające. Wyćwiczony wewnętrzny spokój pomaga zachować dystans do wszelkich doświadczeń, medytująca osoba staje się widzem w teatrze życia. W “nawiedzonym” dworku czułam, że mogę spotkać to, co mnie przerazi, dlatego zrobiłam przerwę w medytacji, zamknęłam “bramę” przed nieokreślonymi zjawiskami. Jestem przekonana, że świat, z którym stykam się na co dzień, jest tylko ułamkiem postrzeganej przeze mnie rzeczywistości. Innych jej “warstw” nie znam, nie pamiętam lub wiem o nich bardzo niewiele.
Udawanie, że wszystko jest piękne i kochane to ułuda. Powtarzanie, że życie jest beznadziejne i okrutne to taka sama bzdura. Mam wrażenie, że życie w naszym ziemskim wymiarze jest dla każdego testem na samokontrolę w różnych warunkach. Przez ostatnie kilka dni czułam się zbyt zdezorientowana przez strach, by medytować i i nie gotowa na to, by odebrać ograniczonymi zmysłami coś, co może spowodować strach w moim sercu. Tego wieczora jednak zatopiłam się w medytacji ze spokojem i samokontrolą.
Godzinę przed północą poszłam do swojego pokoju. Wzięłam prysznic i gdy leżałam już w łóżku, zadzwoniłam do Gavina. Rozmawialiśmy o przyziemnych sprawach: książkach, filmach i miłości. Około północy powiedzieliśny sobie “dobranoc” i kilka minut później leżałam w czarnym jak nicość pokoju. Patrząc w tę ciemność przyszło mi do głowy, by odsunąć nieco od łóżka krzesło, które stało puste na wprost mnie. Nieskończoną ciszę rozdarło drażniące skrzypnięcie krzesła o parkiet. W tym samym momencie, na tle czarnego pokoju zobaczyłam jaskrawo-żółte światło, spory prostokąt, w którym poruszały się Cienie o ludzkich kształtach. Nie mogły być one odbiciem czegokolwiek w pokoju, w którym panował bezruch i cicha smolista czerń. Były częścią niematerialnego świata, którego nie znam. Patrzyłam kilkanaście sekund, by utwierdzić samą siebie, że to, co widzę dzieje się naprawdę.
Zaskoczyła mnie moja reakcja. Wiedziałam, że obserwuję coś spoza znanego mi świata a mimo to obawa mnie nie obezwładniła. “Jeszcze nie jestem gotowa na to spotkanie” - powiedziałam jedynie szeptem. W tym momencie światło i Cienie rozpłynęły się w jednolitej czerni.
Rzeczywiście, nie byłam gotowa na bliską konfrontację z Cieniami. Na taką, by im dać znać świadomością “widzę was, kim jesteście?” albo po prostu podejsć do nich. To miałam na myśli mówiąc, że to jeszcze nie ten czas. Ale po co miałabym wchodzić z Cieniem w tak bezpośredni kontakt? Właśnie dlatego, żeby nie uciekać przed prawdą. My, materialni, zbudowani z atomów i cząsteczek, jesteśmy otoczeni tym, co równie prawdziwe ale dla nas najczęściej niedostrzegalne.
Już wiem na pewno, że zawsze blisko mnie są wrota z bytami z innych wymiarów. To spotkanie było zbyt wyraźne, by je zignorować i udać, że to nie jest prawda.
Zasnęłam spokojniejsza niż przez ostatnich kilka nocy.
Z Cieniami zetknęłam się pierwszy raz kilka lat temu. Tak jak wczoraj, leżałam wtedy w łóżku, gotowa do snu. W moim małym warszawskim mieszkanku byłam tylko ja i kot. Nie spieszyłam się, by zasnąć. Delektowałam się odpoczynkiem leżąc w ciemności. Do mieszkania na trzecim piętrze zza zasuniętych zasłon wpadało nikłe światło ulicy. Wtedy Cienie mnie zaskoczyły. Gdy zobaczyłam je “spacerujące” po ścianie, a dokładniej na powierzchni namalowanego przeze mnie obrazu w żółto-pomarańczowych kolorach, przez kilka pierwszych minut leżałam nieruchoma. Obraz wisiał półtora metra ode mnie. Patrzyłam na nieregularne ciemne Cienie, wyglądające jak tłum przemieszczający się wzdłuż drogi. Mój obraz był dużym pionowym prostokątem, sylwetki poruszały się od jednej do drugiej jego krawędzi. Kot spał spokojnie tuż przy mnie.
Odważyłam się wstać i sprawdzić, czy rzeczywiście nie ma źródła światła, które mogłoby dawać takie chaotyczne ruchy cieni. Nic. Za oknem bezruch. W mieszkaniu też. Tym bardziej, że obraz wisiał na drugim końcu pokoju, z daleka od okna. Wstawałam z łóżka dwa razy, by upewnić się, że to co widzę, nie jest połączone z ludzką rzeczywistością. To spotkanie z Cieniami trwało kilkanaście minut. Gdy położyłam się z powrotem do łóżka, nie pozostało mi nic innego jak zacząć modlić się w duchu. Nie pamiętałam kiedy zasnęłam.
Potem spotkałam Cienie jeszcze raz, ale już we śnie. Wtedy czułam, że to ja odwiedzam ich świat, otoczyły mnie i bacznie mi się przyglądały. Wówczas zapytałam “Kim jesteście?” Ale milczały. Dwa światy o innej formie i wibracji zetknęły się w magicznej bramie snu.
Kilka dni przed opuszczeniem dworku postanowiłam zrobić pewien eksperyment i sprawdzić w tych samych warunkach dlaczego komplet kluczy się machał. Z impetem otworzyłam drzwi z naprzeciwka. Klucze się poruszyły. Powtórzyłam mój ruch. Ten sam rezultat. To mnie przekonało, że nic innego tylko przeciąg mnie przestraszył. Jednak to wydarzenie było dla mnie znaczące, bo otworzyło symboliczne drzwi, za którymi kryła się moja lękliwa wyobraźnia. Dzięki niej uwolniłam od niej kolejną część mojej duszy.
Odnośnie tajemniczej historii z dziewczynką - duchem. Tak, jedna wnęka, przypominająca okienną, jest zamurowana, widać to z zewnątrz. Jestem jednak przekonana, że wygląda tak od początku istnienia budynku. Jest to zabieg czysto wizualny. Okno zupełnie nie pasuje do układu wewnątrz salonu. W tak pięknie i mądrze zaprojektowanym domu, architekt nie zaaranżowałby okna w dużej sali tuż za drzwiami.
Krzyża, którego pilnuje diabeł chyba nie muszę nadmiernie wyjaśniać. Wątpliwie intrygująca historia, która trzyma od świętości i domniemanych skarbów potencjalnych rzezimieszków.
Mój azyl nie jest na zewnątrz, ani w moim pokoju, ani przy kominku. Mój azyl jest we mnie. To mój wewnętrzny spokój i kontrola umysłu. Kamień węgielny do świadomego istnienia. Daje mi go przeżywanie życia w jak najpełniejszej jasności umysłu, zabiera mi go strach oraz nadmierna przezorność w podejmowaniu decyzji. Ale fakty to nie tylko to, co namacalne. To także niewidzialne.
Cały mój strach przed doświadczeniem, tego co nieznane był zupełnie niepotrzebny. Na pewno nie uniknę sytuacji, gdzie znowu spotkam się z jakimś moim lękiem, to będzie kolejne dla mnie wyzwanie. Uważam jednak, że nie ma sensu tracić cennej energii na nadmierne rozmyślanie.
Znów czuję się bardziej przygotowana na wyzwanie, jakim jest życie.
Mo Green (Monika Skarzyńska)
Comentários