Lęk przed strachem
Zawsze najbardziej obawiałam się bólu. Zarówno fizycznego jak i psychicznego. Wiele ludzi ma jakiś lęk i zapewne jak oni, mniej lub bardziej świadomie planowałam życie tak, by go nie doświadczać.
Fizyczny ból można w wielu przypadkach ograniczyć. Odpowiednia dieta, ćwiczenia na lepszą kondycję. Można iść do specjalisty, gdy coś boli, wziąć lekarstwo, czy wypić wódkę na znieczulenie. Gorzej, jeśli jest to choroba nieuleczalna, przewlekła jak rak, czy cukrzyca. Albo przewlekła choroba duszy. Tylko czas może nas wówczas uratować, weźmie od nas chorobę albo weźmie nas.
Już jako nastolatka czułam, że rodzicielstwo jest nie dla mnie. Wiedziałam, że chcę studiować, albo psychologię, albo kierunek artystyczny. Ale powodem, dla którego nie wyobrażałam siebie w roli matki, była nie tylko moja przemożna chęć studiowania. Przecież sporo kobiet studiuje i rodzi dzieci lub rodzi dzieci po studiach. Ja nie chciałam dawać życia duszy, która będzie doświadczała rzeczywistości w tak nieludzkim świecie. To uczucie było jak lęk wrodzony. Ten, który mówi nam, by nie głaskać psa, agresywnie szczerzącego zęby. I to nawet nie był lęk o mnie samą. To był lęk o nieistniejące dziecko, które w swej nieświadomości właśnie chce tego psa pogłaskać. Bałam się, że będę się… bała.
“Nie ródź, jak można skazywać niewinne dziecko na życie na Ziemi, miejscu wojen, kłamstw i niesprawiedliwości? To takie egoistyczne!"- krzyczał mój wewnętrzny głos. I jeszcze do tego te durne argumenty środowiskowe. “Kto ci poda szklankę wody na starość jeśli nie będziesz miała dzieci?” Żałosne.
Ten lęk wrodzony rósł, karmiony opowieściami rodzinnymi.
Moi dziadkowie mówili o wojnie. Ci z Warszawy mówili o Niemcach, ci z podlasia mówili o Stalinie i Syberii. Wiele osób z mojej rodziny doświadczyło syberyjskiej rzeczywistości. Słuchałam o głodnych matkach zjadających swoje umarłe dzieci, by ktoś obcy ich nie odkopał i nie zjadł, o ucieczkach za mówienie prawdy w oczy oprawcy, o pałowaniu stóp w więzieniach, nawet po wojnie.
Mówiono też o końcu świata w dwutysięcznym roku. Liczyłam na palcach jako kilkuletnia dziewczynka, ile wtedy będę miała lat. “Ach, aż tyle? Przynajmniej jeszcze trochę pożyję”- myślałam.
Potem słuchałam wiadomości.
Ludobójstwo w Rwandzie było dla mnie krwawym szokiem. Potem Afganistan, Irak, Palestyna, Syria...
Piekło na Ziemi.
Gdy dorosłam, podświadome i świadome lęki ukształtowały moje życiowe decyzje.
Dla mnie taką przewlekłą, nieuleczalną chorobą duszy byłoby patrzenie na niepewną egzystencję mojego dziecka. Wyobrażałam sobie, że musimy uciekać a nie ma schronienia, że na pewno zacznie się jakaś kolejna wojna, że doświadczymy braku wody, bo przecież to wszystko jest tak bardzo realne...
Pewnej nocy sen przyniósł mi odzew na moje strachy.
Byłam wewnątrz dużego domu. Obszernego, z dużymi szklanymi oknami, przez które wpadało światło pogodnego dnia. Za oknem widziałam rozciągający się las i łąki.
W tym domu żyli też inni ludzie. Nie byliśmy rodziną, ale czułam się z nimi zaprzyjaźniona. Niektórzy spacerowali na zewnątrz, inni po domu, a do nogi przytulał się pies, chart.
Nagle usłyszałam dudnienie. Ziemia zadrżała, a to drżenie zawibrowało w moim ciele. W jednym momencie ogarnął mnie strach. Nie dostrzegałam zagrożenia, ale wewnętrznie silnie je odczułam. Było ogromne, sunęło od lewej strony nad lasem, ku prawej na łąki. To dudnienie to był tętent spłoszonego stada żubrów, w pędzie uciekającego z lasu.
W kierunku domu nadciągała niewidoczna, ale ogromna w odczuciu, chmura “czystego” zła.
Jej efekty już widziałam w domu. Ludzie zaczęli być agresywni wobec innych, jakiś mężczyzna rzucił się na kobietę, wcześniej przyjazny pies, gotowy był ugryźć. Wszyscy byli opętani. Nie było szans na ucieczkę. TO było WSZĘDZIE.
Zatrzymałam się, nie mając gdzie uciec. Usiadłam, oparta o ścianę.
W pewnym momencie, nic nie mogąc zrobić... przestałam się bać. I wtedy poczułam wyraźnie: schronienie było WEWNĄTRZ MNIE. Czułam je wyraźnie w środku, w okolicach mostka. Może nie czułam się bezpiecznie, ale poczułam się spokojna. Obudziłam się, wiedząc gdzie jest kamień węgiely do spokoju. W moim sercu.
Świat za oknem gryzie. Wszechobecne wojny, rasizm, głód w Jemenie, teraz szaleństwo zwane Co-Vid i myślenie co potem.
To jest smutna strona rzeczywistości, ale się nie boję. Wiem, zabrzmi to trywialnie, ale w spokoju i miłości podpora, w dawaniu ich sobie, innym i światu.
Teraz uważam, że dobrze byłoby mieć dziecko, mały cud. Pokazać mu, czym jest miłość i że tak naprawdę świat nie jest aż taki zły. Dać uśmiech, przytulenie i wolność wyboru, między strachem a... życiem.
Monika Skarzyńska
תגובות